poniedziałek, 8 grudnia 2014

Kilka słów na początek....

Jakoś nigdy nie byłam za uzewnętrznianiem moich myśli, problemów szerokiej publiczności. Baa... nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki od serca, która wysłuchiwałaby moich żali i płaczu przez telefon, która na sygnale przyjechałaby do mnie tylko po to żeby przytulić, pogłaskać po głowie i powiedzieć że wszystko będzie dobrze. No cóż, człowiek dorasta... może to będzie forma psychoterapii dla mnie...
Po ślubie zaczęliśmy z mężem starać się o dziecko. No cóż, o ile starania są tą przyjemną stroną sprawy, to efekty, a raczej ich brak spędzają nam sen z powiek. W tak zwanym między czasie trafiła na się ciąża pozamaciczna, której skutkiem było usunięcie prawego jajowodu (na szczęście jajnik został tam gdzie matka natura go umieściła). Zaczęłam się dogłębnie badać, robić przeróżne badania z krwi (wszystkie wychodzą prawidłowo), zrobiłam drożność jajowodu lewego (w porządku), usg jajników (wszystko w normie). Małż zrobił badanie nasienia - wyszło jedno, postawił na ilość nie na jakość - ale jak to powiedział lekarz nie jest to jakaś wielka tragedia, i tak ma dobre wyniki badań.
Biliśmy się z myślami, jakie jeszcze kroki podjąć, aby na świecie w końcu pojawił się nowy członek naszej jak na razie 2 osobowej rodziny. Niby mamy wszystko, niczego nam nie brakuje, a jednak brakuje. Dziecka.
Ja 27 lat a małż 32, wśród znajomych 5 na 7 dziewczyn jest obecnie w ciąży, moja samoocena i pewność siebie na poziomie -100. O krok od depresji... ciągle płaczę, odizolowałam się od znajomych - jakoś nie mam ochoty słuchać, że "wszystko będzie dobrze" albo mądrości w stylu "na was kiedyś też przyjdzie pora".

Pośród znajomych co raz więcej par ma dzieci dzięki in-vitro. Sąsiadka/koleżanka, która jest mamą uroczych bliźniaków z in-vitro. Druga koleżanka, po 4 latach badań i starań, w końcu odważyła się poddać in-vitro i dzięki niemu jest obecnie w 5 msc ciąży  :) Co raz więcej argumentów kierowało nas ku podjęciu decyzji o próbie zapłodnienia IVF/ICSI.  Zdecydowaliśmy się spróbować.... i tak zaczyna się nasza przygoda z in-vitro.

I can`t keep calm....